Bez cienia ironii Almodovar wymieka przy takiej historii. Dla niektorych moze to byc science-fiction, ale niestety czlowiek jest bardzo skomplikowana istota. Nie zdajemy sobie sprawy z tego, ze wokol nas (moze w nas) rozgrywaja sie takie dramaty skrywane pod maskami codziennosci.Nikomu nie zycze takich rozterek.
pozdro
Tak, wielu nie lubi myśleć o tym, że niektórzy nie dostali czegoś, co oni mieli od urodzenia i było to oczywiste. Dlatego rozpierdala mnie, gdy ktoś mówi, że "bycie trans to wygodnictwo". Po pierwsze to zaburzenie, nie nasz wybór. Też jestem trans i naprawdę wolałbym po prostu być kobietą, zgodnie z moją biologią. Ale to nie jest tak, że postanawiasz "jestem" i jesteś. To trwa całe życie od momentu ujawnienia, jak zwykła płeć. To tzw. wygodnictwo to, że patrzą na mnie krzywo na rozmowach o pracę, bo myślą, że mi się coś pomyliło, a matka mnie nienawidzi i patrzy na mnie z obrzydzeniem. To, że codziennie w miejscach typu dom i szkoła słyszę swoje formalne, martwe imię dziesiątki razy (a to nie tak, że się nie ujawniałem). To płacenie z własnej kieszeni za wizyty u seksuologa, hormony i kosztowne operacje. Ale nawet chrzanić pieniądze! Będę żyć średnio 20 lat krócej przez hormony, których potrzebuję, by być szczęśliwy. Bardziej prawdopodobne, że zachoruję na raka. Nawet po korekcie, będą na mnie patrzyli z obrzydzeniem - np. gdy będę chciał umówić ginekologa (badania w celu wczesnego wykrycia ewentualnego nowotworu), podobno wielu lekarzy po prostu odmawia przyjęcia transa. Nie chciałem się użalać, tylko jakby ktoś myślący, że to wygodnictwo, zajrzał tu i przeczytał - trzymam kciuki, że zmieni zdanie.
Chyba nikt rozsądny nie uważa, że jakiekolwiek zaburzenia psychiatryczne to "wygodnictwo". To nieszczęście i wypada bardzo współczuć.
Z drugiej strony namawiałbym do ostrożności i nie korzystania z hochsztaplerskich ofert "zmiany płci".
Tę stronę pewnie znasz:
http://transoptymista.pl/
A to już inny temat - ze względu na to, że zaczęto poruszać ten temat, nastolatkowie (którzy z racji dojrzewania często mają przejściowe zaburzenia identyfikacji płciowej), są niekiedy przekonani, że to transseksualizm. Marcin zwyczajnie nie był trans, i super, jeśli teraz jest szczęśliwy. W tym zaburzeniu chodzi o to, że to nie mija, dlatego te hormony i operacje.
Chociaż dziwi mnie, że skoro "może być kobietą", dalej używa męskiej formy i nie zmienił danych. To brzmi jak wmawianie sobie czegoś albo zwyczajna ściema, ale kto go wie.
Jeszcze może dodam - przez rok próbowałem wierzyć, że mogę być szczęśliwy bez korekty. Że dam radę zdystansować się od codziennych sytuacji i wystarczy mi wsparcie partnera życiowego. I jakoś smutno mi było w środku z tym wyborem. Wtedy myślałem, że można mieć wywalone w płeć niezależnie od sytuacji - teraz wydaje mi się, że albo nie można, albo nie będąc transem. Chociażby dysforia. Jakkolwiek ewoluują moje poglądy, moje ciało pozostanie dla mnie obce i obrzydliwe, niechciane.
"Jakkolwiek ewoluują moje poglądy, moje ciało pozostanie dla mnie obce i obrzydliwe, niechciane."
Ja nie twierdzę, że Ty udajesz, że to jakaś fanaberia, ściema itp. Moje podejście nie różni się zasadniczo od podejścia do kogoś z natręctwem/obsesją, kto szoruje ręce 20 razy dziennie, bo jest święcie przekonany, że są brudne i obrzydliwe. Wierzę mu, że nie udaje, że jest święcie przekonany, ale nie kupuję jego opowieści, że musi się myć, bo ma wciąż brudne ręce. Nie, jego ręce nie są brudne. Nie, Twoje ciało nie jest "obce". Nie jesteś kimś "zamkniętym" w jakimś tam ciele. To ciało to właśnie Ty. Do jakiej kategorii to ciało należy (płeć, wiek itp.), o tym najkompetentniej powie mi biolog.
Hm, jeśli dobrze zrozumiałem - wiem, że to moje ciało. W sensie, że w nim żyję od urodzenia, że nie wiem jak jest być w innym. Jest moje. Chodziło mi o oddanie poczucia obcości w stosunku do niego. Moje, ale obce. I to miałem na myśli w mojej wyższej wypowiedzi. Chciałem i chciałbym móc uważać, że moja płeć to tylko biologia i nie muszę się nią przejmować. Ale w społeczeństwie tak to nie wyglądało nigdy i nigdy nie będzie wyglądać, a ono wpływa na mnie, jak na każdą jednostkę. Nie przeczę, że transseksualizm MOŻE BYĆ efektem ubocznym istnienia płci społecznych. Ale tych nigdy w zupełności nie zniesiemy, tak mi się wydaje. Więc- wiem, że mogę być hm, twardą kobietą/chłopczycą, ale to nie jest to, co czuje. Czuję, że jestem zwykłym chłopakiem. I robi mi to różnicę.
"Czuję, że jestem zwykłym chłopakiem. I robi mi to różnicę."
Niczyjego czucia nie kwestionuję. A co robisz, kiedy anorektyczka mówi Ci, że czuje, że jest okropnie gruba, a Ty widzisz coś podobnego do więźniarki Oświęcimia? Przytakujesz?
"Marcin zwyczajnie nie był trans"
Ale tzw. "specjaliści" mówili mu, że był. Faszerowali go hormonami. Inni "trans" jak najbardziej go w tym wspierali.
Takie stawianie sprawy to błąd logiczny "prawdziwego Szkota"
Podobnie robią geje. Jak jakiś gej stwierdzi, że jakaś tam terapia sprawiła, że już nie jest gejem, to załatwia się to stwierdzeniem, że nie był "naprawdę" gejem. Chociaż wcześniej wszyscy traktowali go jak geja i nie mieli wątpliwości.
Co do tej części wypowiedzi - zgadzam się, że na etapie niepewności, należy podchodzić do tematu ostrożnie i rozważać go nie, a nie brać podejrzenie za pewnik. Jednak ze swojego doświadczenia i znanych mi osób trans, nie wygląda to tak, że lekarze coś wmawiają. Cały proces trwa tyle ile wymaga dany przypadek - niekiedy latami. Moja poprzednia psycholog uparcie stosowała moje oficjalne imię i końcówki i uważała, że chcę się okaleczyć i to przez matkę. Może moja matka miała wpływ na moje zaburzenie, kiedyś się tego wypierałem, ale jestem tylko człowiekiem i paskudni ludzie też mogą mieć na mnie wpływ jakkolwiek bym tego nie chciał. Ale stało się. I metodą leczenia jest korekta.
Co do mojego stwierdzenia - wiem, że mogę się mylić. Mówię to ze strony swojej perspektywy i wiedzy. Poza tym Marcin to Marcin - nie każdy jest taki jak on. Do ludzi trzeba podchodzić indywidualnie, na miarę możliwości.
"Moja poprzednia psycholog uparcie stosowała moje oficjalne imię i końcówki i uważała, że chcę się okaleczyć i to przez matkę."
Więc została zmieniona na kogoś, kto mówi to, co chcemy usłyszeć? Takie podejście nazywasz "metodą leczenia"?
A czy ja powiedziałem, że mój terapeuta mówi mi, co chcę usłyszeć? Podchodzi z dystansem do tematu - powiedział, że zaakceptuje mnie w pełni jak zacznę przyjmować hormony - ale przynajmniej unika stosowania jakichkolwiek końcówek a przede wszystkim imienia, które uwierz, że zbrzydło mi przez tyle lat.
Nie zapominaj, że u terapeuty człowiek powinien się czuć bezpieczny i akceptowany, szanowany w każdym razie.
Imię ci zbrzydło? Wierzę, ale osobiście nie wyobrażam sobie, bym mógł się przejąć tym, gdyby nagle wszyscy zaczęli do mnie mówić Krzyś albo Krzysia. Albo Marysia. Byle nie Żorżeta czy jakaś Nikol.
Czy możesz zdradzić, jak brzmi to obrzydliwe imię, którego wymówienie tak Cię razi?
Nie. Nie rozumiesz. To nie ma znaczenia jakie to imię, chodzi o jego płeć, a ja próbowałem przestać być do niego przyzwyczajonym, ale człowiek tak nie działa. Nie wyobrażasz sobie i nie byłeś w takiej sytuacji. Jestem pewien, że byś się przejął. Niezależnie od twoich poglądów. Jesteśmy tylko ludźmi i chcemy być zgodni z sobą. Chcę zakończyć rozmowę w tym momencie. Nie wydaje mi się, by do czegokolwiek prowadziła. Więc... dobranoc.
Powiem tak - rozmawiała ze mną, który od lat identyfikował się jako chłopak, niezgodnie z przyjętym modelem terapii w takich sytuacjach. To, że pragnę słyszeć odpowiednie końcówki i nie słyszeć formalnego imienia nie znaczy, że odmawiam rozmawiania o mojej płci. Rozmawiania, nie twierdzenia, że wie się lepiej ode mnie, co ja czuję.