I nie chodzi wcale o "specyfikę kina niemego".
Mówi się, że jest to jedna z najwierniejszych książce ekranizacji, a pominięto tu zupełnie historię Eryka. Rozumiem, trudno by to było przedstawić bez słów, ale Upiór wyszedł na zupełnego okrutnika, człowieka bezwzględnego. Przecież to, że Christine współczuła Erykowi, było jednym z najważniejszych elementów książki. Upiór nie miał być potworem, tylko człowiekiem skrzywdzonym przez los (co Leroux bardzo podkreśla w "Epilogu" swojej powieści). Tymczasem po obejrzeniu filmu miałam wrażenie, że z Christine musiała być straszna intrygantka (przyznaję, że patrzę przez pryzmat powieści) - z jednej strony obiecywała Upiorowi, że za niego wyjdzie, a tymczasem prosiła Raula, żeby z nią uciekł.
Rozumiem - film nie musi dokładnie realizować założeń powieści, co doskonale widać w ostatnim obrazie z 2004, ale jednak pozostaje ten swąd na duszy. Bo Eryk nie został potraktowany sprawiedliwie.